Siedleckie MPK wprowadziło kartę „na okaziciela”. Żeby ją dostać trzeba jednak najpierw zapłacić. – Bo przywileje kosztują – przyznaje Bogdan Kozioł.
Z dniem 1 kwietnia pasażerowie komunikacji miejskiej mogą korzystać z nowej formy elektronicznego biletu. Jest to karta „na okaziciela” i może być używana tylko jako elektroniczna portmonetka. Wprowadzenie jej wymusili sami pasażerowie.
10 ZŁOTYCH ZA PLASTIK
– Wielu z nich karta spersonalizowana po prostu nie pasuje – twierdzi Bogdan Kozioł, prezes MPK. – Po pierwsze nie chcą podawać swoich danych a po drugie chcą, aby zakupiony przez nich bilet był używany przez całą rodzinę.
Karta „na okaziciela” nie dość że anonimowa to dodatkowo do wykorzystania jest tak przez dziadka jak i wnuczka. Ale niestety, za wygodę należy płacić. A „wygoda” ta każdorazowo wyniesie nas 10 zł. Dlaczego skoro za spersonalizowaną portmonetkę płacimy dopiero za drugim razem? Bo, po pierwsze sama karta jest dość droga a po drugie opłata gwarantuje, że nie zostanie ona wyrzucona do kosza a nawet jeśli, to Przedsiębiorstwo na tym nie straci. Nawet nieco zarobi.
NIEWIELKI ZAROBEK
– My płacimy firmie, która produkuje karty siedem złotych za sam jej zakup. Do tego dochodzi nadruk, pewne zapisy w systemie i prowizja dla firmy, która je sprzedaje – wylicza prezes MPK. – Zaokrągliliśmy kwotę do dziesięciu złotych a zarobku mamy niewiele. Bo niecałą złotówkę.
Jeśli ktoś chce korzystać z karty „na okaziciela” musi ją najpierw kupić. Potem może już tylko doładowywać. Jest jeszcze jeden minus nowego biletu. Ponieważ MPK nie ma w bazie informacji o jego posiadaczu, nie może on liczyć na zwrot pieniędzy przy ewentualnej pomyłce. W praktyce chodzi o to, że jeśli przysługuje nam ulga a zapomnieliśmy na kasowniku jej zaznaczyć to najprawdopodobniej nie dostaniemy zwrotu części pieniędzy. Bo, zdaniem Kozła, takiej pomyłki udowodnić nie można.
bg