SPIN

Tunezja: Z biurem podróży czy na własną rękę?

Beata Głozak niedziela, 4 sierpnia 2013, 12:13 Podróże z Pastorem

Gorąca woda, żar lejący się z nieba, zimne drinki. Żyć – nie umierać. Tak jest w Tunezji na wycieczce zorganizowanej. Cały tydzień spędzony w kurorcie może się jednak dość szybko znudzić.

Czy warto do tak pięknego kraju jechać na permanentne, hotelowe lenistwo pod palmami, czy też może jednak wysilić się odrobinę i zaznać nieco klimatu miejscowych sklepów, straganów, restauracji, środków transportu i zobaczyć, jak żyją miejscowi? To drugie – zdecydowanie ciekawsze!

Drogi dojazd

Do Tunezji niełatwo dostać się z pomocą taniego przewoźnika. Zdarzają się co prawda wolne miejsca w lotach czarterowych, ale czasem ich ceny są tak wysokie, że bardziej opłaca się wykupić pobyt z noclegami. Dlatego zdecydowaliśmy się na taką właśnie formę. I trzeba przyznać – to wielka wygoda, ale tak długi pobyt w jednym hotelu może przyprawić o zawrót głowy. Choć to z pewnością zależy po prostu od tego, co kto lubi.

Susa

Trafiliśmy do hotelu w Susie, który był podzielony na dwie części – główny kompleks i część klubową. Wykupiliśmy noclegi w tej drugiej, gdzie było nieco taniej, ale wciąż mieliśmy pełny dostęp do oferty „all inclusive”. Część klubowa w praktyce polegała na tym, że nocowaliśmy w tym samym kompleksie hotelowym, ale mieliśmy niezależne wejścia do pokoi, których w części klubowej było kilkanaście. Była tego jedna wielka zaleta: nie musieliśmy czekać na windę, żeby dostać się do naszego pokoju. Wszystko mieliśmy więc pod ręką i nie marnowaliśmy czasu w kolejkach do wjazdu na górę. A zatem mieszkanie w głównym kompleksie mogło oznaczać przede wszystkim: drożej, a niekoniecznie lepiej.

Susa to dość ciekawe miasto, ale da się je podsumować w dwóch punktach: ładna plaża i ciekawa medyna, w której można kupić wszystko. Oczywiście za wszystko też trzeba płacić. Spotkaliśmy pana, który przyniósł ze sobą starą wagę i za drobną opłatą oferował usługę zważenia. Medyna to także sklepy z pamiątkami i tłumy turystów, co oczywiście zmniejsza atrakcyjność tego miejsca. Zwiedzaniu Susy poświęciliśmy mniej więcej pół dnia.

Plaże Susy – choć ładne, są mocno zaludnione. My trafiliśmy do Tunezji na przełomie września i października – w czasie, gdy sezon już się kończył. W niektórych hotelach, w tym w naszym, turystów było jednak niemal tak dużo, jak w sezonie. A  naszym celem było raczej unikniecie tłumów. Można sobie tylko wyobrazić, jak sytuacja wygląda w miesiącach letnich.

Tunis, Kartagina, Sidi Bou Said

Z samego rana na stacji kolejowej w Susie kupiliśmy dwa bilety do Tunisu.

I ruszyliśmy w drogę nowoczesnym, klimatyzowanym, pędzącym momentami nawet 130 km/h pociągiem. Stacja kolejowa w Tunisie jest bardzo ważnym punktem na mapie miasta. Ale to nie cel naszej podróży. Ze stacji przeszliśmy się do tamtejszej podmiejskiej kolei, która swoim wyglądem przypominała metro, choć naziemne. Dzięki niej dostaliśmy się najpierw do malowniczej miejscowości Sidi Bou Said, którą warto zwiedzić. Niewielkie, białe domy z niebieskimi okiennicami i pięknie zdobionymi drzwiami stwarzają niepowtarzalny klimat, a wąskie ulice zachęcają do tego, aby schronić się w cieniu domów przed słońcem. Po dwóch godzinach spaceru zdecydowaliśmy, że wsiądziemy w kolejkę do Kartaginy.

Dokończenie na blogu Łukasza Pastora

*** O autorze

Łukasz Pastor – dziennikarz, aktualnie radiowiec, miłośnik transportu publicznego – szczególnie szynowego. Podróżuje od nie tak dawna, ale już wie, że będzie podróżował zawsze, kiedy tylko będzie miał wolne. W swoich podróżach ma Towarzyszkę. Najbliższy realny cel jego podróży to Bałkany.

4 komentarze

  1. artór dodano 11 lat temu

    Proponować wyjazd "na własną rękę" do kraju jeszcze parę miesięcy ogarniętego rewolucją i do dziś kraju o niestabilnej sytuacji politycznej, jest co najmniej nieodpowiedzialne. Ktoś tu nie ma za grosz wyobraźni.
    Następna relacja z Syrii?

  2. ... dodano 11 lat temu

    warto do tak pięknego kraju jechać na permanentne, hotelowe lenistwo pod palmami!!!

  3. Marzena dodano 11 lat temu

    Ja byłam w Tunezji z mężem i dziećmi w czasie, gdy pojawiły się komunikaty MSZ-u o tym, aby turyści pozostawali w kompleksach hotelowych. Byłam też w Izraelu w czasie zamieszek między Izraelczykami a Palestyńczykami, kiedy to MSZ również wystosował komunikaty, żeby tam nie jechać. A żyję. Polska to też kraj o niestabilnej sytuacji politycznej. To, co dociera do nas przez media (po licznych tłumaczeniach, po redagowaniu przez liczne agencje prasowe) o rewolucjach i ekscesach rządzących na innych kontynentach, nie jest w 100 procentach obiektywnie ukazane. No ale jak ktoś boi się o własny tyłek, to powinien zawsze siedzieć w domu, z pozamykanymi okiennicami, a najlepiej w schronie przeciwlotniczym. Zginąć można pod kołami samochodu wyjeżdżającego z garażu sąsiada!

  4. Przemek dodano 11 lat temu

    Pani Marzeno, oczywiście, można zginąć pod kołami samochodu, a nawet jedząc zupę, ale wędrowanie po krajach, gdzie nie dzieje się nic dobrego tj, zamieszki i tym podobne burdy, jest swego rodzaju kuszeniem losu, a z całego wypoczynku może wyjść bardzo niebezpieczna przygoda. Owszem, sam pojechałbym nawet do kraju będącego w stanie zamieszek, który jest okreslany mianem niebezpiecznego, ale z rodziną nie wchodzi to już w grę, gdyż jeden taki wyjazd może zrujnować życie, a opłakiwanie bliskich nie należy raczej do tej jasnej strony życia kojarzącej się z wakacjami. Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.

Czy wyrażasz zgodę na udostępnienie swoich danych zgodnie z Polityką prywatności oraz akceptujesz regulamin dodawania komentarzy?