SPIN

Zaczyńska: „Generalnie lubię ludzi”

Aneta Borkowska wtorek, 15 czerwca 2010, 13:33 Siedlce, Wydarzenia

Wygraj książkę Marioli Zaczyńskiej
Jest z wykształcenia kaowcem i polonistą, ale pracuje jako dziennikarka. To jednak też jej nie wystarcza, bo prowadzi bloga oraz pisze powieści. Bartkowi Szumowskiemu powiedziała: „Nie czuję się celebrytką, ale osobą znaną – tak. Ja generalnie lubię ludzi i kontakt z nimi jest przyjemny”. Włóż swój wkład w trzecią powieść Marioli Zaczyńskiej i wygraj ostatnią jej książkę – „Jak to robią twardzielki…”! (pytanie pod wywiadem)

- "Paru autentycznych ludzi ma w „Twardzielkach” swoje epizody - choćby siedlecka doktorka" Fot. Agnieszka Król

- "Paru autentycznych ludzi ma w „Twardzielkach” swoje epizody - choćby siedlecka doktorka" Fot. Agnieszka Król

Z Mariolą Zaczyńską rozmawia Bartek Szumowski.

Kształciłaś się na kaowca, a zostałaś dziennikarką. Przypadek?
M.Z.: Nie, nie przypadek. Generalnie od dzieciństwa ciągnęło mnie do literek. Kaowcem w końcu nie zostałam, ale nie miało na to wpływu słynne zdanie „Głupi kaowiec” w damskiej toalecie. Dziennikarstwa posmakowałam na warsztatach organizowanych przez radiową „Trójkę”, gdy byłam jeszcze na studiach. I już wiedziałam, że to jest to! Po studiach chciałam pracować w „Tygodniku Siedleckim”, ale „Tygodnik” wtedy mnie nie chciał. Pierwszą pracę dziennikarską miałam w „Echu Podlasia”. Potem zwolniono naczelnego, który gwarantował nam wolność pisania, wprowadzono wewnętrzną cenzurę i zapowiedziano, że mamy pisać tak, aby nie drażnić Kościoła. Więc odeszłam z „Echa”. Następnego dnia odezwał się „Tygodnik” i zaproponowano mi pracę: „Wiemy jak się zachowałaś. Podoba nam się to. Chcesz u nas pracować?”.

A jak dziennikarka wylądowała w „Filmówce”?

M.Z.: To dlatego, że nie mogłam sobie poradzić z napisaniem książki. Od 20 lat w postulatach noworocznych umieszczałam punkt: „Napisać książkę”, ale zawsze brakowało mi dyscypliny. Nie znalazłam kursów powieściopisarskich, więc zadecydowałam się na studium scenariuszowe. Ono nauczyło mnie dyscypliny, konstruowania dzieła i bohaterów, a także sposobów na zaciekawienie odbiorcy. Ważne było też to, że spotkałam tam ludzi podobnych do mnie, bo w Siedlcach nie miałam z kim rozmawiać o pisaniu.

Dzięki studium łatwiej pisało Ci się pierwszą powieść?
M.Z.: Pisanie powieści w ogóle nie jest łatwe. Przynajmniej dla mnie. Moja koleżanka literatka tworzy książkę w ciągu 2 miesięcy – ja nie. Tekst dziennikarski pisze się łatwiej. Masz fakty i jedyna trudność to napisać o nich ciekawie. W przypadku powieści trzeba dużo bardziej panować nad konstrukcją sporej przecież całości.

Więc może szukanie wydawcy poszło Ci gładko?
M.Z.: Nie! Debiutantowi zawsze jest trudno. Pisarz z dorobkiem ma zupełnie inny start i teraz to wiem. 2 lata temu odpowiedziało mi zaledwie 10% wydawnictw, w większości odmownie. Kolega z redakcji pocieszał mnie cały czas, podając przykład J. K. Rowling, której „Harry’ego Pottera” odrzuciło kilkudziesięciu wydawców. Co odmowa, to Darek podnosił kciuk do góry i mówił: „No! Twoje akcje rosną! Bardzo dobrze, bardzo dobrze!”. Oj, potrzebowałam takiej pociechy.

A jak czytelnicy odebrali „Gonić króliczka”? Poczułaś sławę?
M.Z.: Sława – nie. Trochę popularności zyskałam, bo „Tygodnik Wałbrzyski” drukował tę powieść w odcinkach, a w Gdyni poproszono mnie, abym napisała wstęp do katalogu psiej wystawy i moje książki rozdawano jako nagrody. Ale najmilsze były reakcje czytelników. Dostawałam maile z podziękowaniami za to, że książka poprawiła im humor.

Kaowiec, polonistka, dziennikarka, autorka powieści… Dlaczego postanowiłaś być także blogerką? Czegoś Ci brakowało?
M.Z.: To wydawnictwo poprosiło mnie, żebym prowadziła bloga w ramach promocji książki. Nie miałam wtedy absolutnie doświadczenia na tym polu, a nawet moje zdanie o blogach było mocno niefajne. Ale się zgodziłam. On od początku jest taki jak moje życie i książka, czyli z dużą dozą humoru. Myślę, że właśnie to się ludziom spodobało. Mam wejścia z całego świata – Wyspy Brytyjskie, Irlandia, Stany Zjednoczone, Włochy, Francja, Hiszpania, a nawet Dubaj. To miłe, że ci ludzie przywiązali się do mojego bloga.

W swoich wpisach poruszasz czasem dość osobiste tematy. Skąd u Ciebie potrzeba takiego obnażania?
M.Z.: Ależ ja się w nim nie obnażam, bo nie ma tam opisów tego, co czuję czy co myślę. Są za to autentyczne scenki z życia mego i znajomych. Nie mam potrzeby trzymania wszystkiego w sekrecie. Szczerość jestem winna czytelnikom, bo przecież mój zawód polega na tym, że często piszę o intymnych sprawach ludzi, zadaję im kłopotliwe pytania i domagam się prawdy. Dlatego uważam, iż elementarna uczciwość wymaga takiej samej otwartości ode mnie.

Czy czujesz się lokalną celebrytką? Kiedy prezydent Kudelski obiecał, że nie będzie podawać Ci ręki, w Siedlcach zawrzało…
M.Z.: Nie czuję się celebrytką, ale osobą znaną – tak. Tyle że najbardziej ludzie znają mnie z programów Telewizji Siedlce. Zdarza się, że na ulicy ktoś mnie zaczepia, żeby pogratulować albo powiedzieć, że jakimś tematem należałoby się zająć. Czasem to jednak bywa męczące. Swego czasu musiałam zastrzec swój prywatny numer telefonu, bo ludzie potrafili zadzwonić w środku nocy, święcie oburzeni, że po ulicy walają się śmieci. Ale ja generalnie lubię ludzi i kontakt z nimi jest przyjemny.

Właśnie się ukazała Twoja druga powieść. Co czytelnicy w niej znajdą?
M.Z.: To książka z nurtu literatury kobiecej, cokolwiek to znaczy. Jest pogodna i pełna humoru. To tak zwany poprawiacz nastroju. Chcę tak pisać. Nie boję się szufladki: „literatura lekka, łatwa i przyjemna”, bo taka też jest potrzebna.

Powieść „Jak to robią twardzielki…” jest bardziej „siedlecka” niż poprzednia. To gest pod publiczkę z naszego miasta czy raczej chęć promowania Siedlec na zewnątrz?
M.Z.: To dlatego, że polubiłam Siedlce, choć wcześniej za nimi nie przepadałam. Kiedyś to było zapyziałe miasto z bardzo dziwnymi, ksenofobicznie nastawionymi ludźmi. Ale później wiele się w nim zmieniło – i wizualnie, i mentalnie. Czemu więc nie umieścić tu akcji powieści? Moje bohaterki pochodzą z Siedlec, poruszają się po mieście i okolicach, chodzą do restauracji czy cukierni. Paru autentycznych ludzi ma w „Twardzielkach” swoje epizody – choćby siedlecka doktorka. A czy to może promować miasto? Byłoby fajnie, gdyby dzięki mnie czytelnicy w Polsce dowiedzieli się, że Siedlce są.

Czy myślisz już o następnej powieści?
M.Z.: Jak najbardziej! Mam już nawet konspekt, ale do samego pisania wciąż dojrzewam. Sądzę, że zajmę się nią dopiero kiedy przetoczy się machina promocyjna „Twardzielek”. Poza tym, mam taką metodę, że czekam, aż poczuję, że to właściwy moment, i siądę do pisania.

Wygraj książkę Marioli Zaczyńskiej!
Kto z żyjących współcześnie siedlczan powinien zostać opisany w kolejnej książce Marioli Zaczyńskiej? Przyślij swoją propozycję wraz z uzasadnieniem, korzystając z opcji „Napisz newsa” na stronie głównej SPIN i jako temat wpisz: „Zaczyńska”. Na propozycje czekamy do 28 czerwca. Autora najciekawszej wybierze sama autorka, a zwycięzca otrzyma jej najnowszą powieść „Jak to robią twardzielki…”.

Dodaj komentarz

Czy wyrażasz zgodę na udostępnienie swoich danych zgodnie z Polityką prywatności oraz akceptujesz regulamin dodawania komentarzy?